☃️ Z Pszczołami Nigdy Nic Nie Wiadomo
40-latek ukradł z uli pięć ramek wraz z pszczołami i miodem. Mężczyzna, gdy zorientował się, że jest nagrywany, zabrał również kamerę. Nie sądził jednak, że obraz i tak trafił już do właściciela. Policjanci szybko ustalili i zatrzymali złodzieja.
Mrożona kostka na sitko, rozpuścić lód, przepłukać i do akwarium. Żywy pokarm, odcedzić, przepłukać i do akwarium. Lech-u pisze: Powiedz dlaczego taki sposób jest najlepszy! Bo Taak! Kiedy spytają cię, jak się masz, odpowiedz po prostu, że wcale. Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo.
– Nigdy nic nie wiadomo – odrzekłam. Przez resztę dnia Roger nie mógł się skupić. Bezmyślnie wykonywał różne prace. Książki czekające na spakowanie i przekazanie towarzystwu ochrony antyków wysypywały się z kartonu; stara ciężarówka wielebnego stała na podjeździe z podniesioną maską; kierowca dłubał coś przy silniku.
DZIKU - https://www.facebook.com/pages/Dziku/229196787206503?fref=tsKlip wykonał Patryk Sikora!http://flyout.plSzczególne podziękowania dla Tomka Januszewskiego
Przecież wyraźnie napisał że ; po roślinach nie widać śladu ! A zbiorniki takie sobie, takie jak na międzynarodowych wystawach zajmują pierwsze miejsca ! Takie można zobaczyć w necie ! Kolorowe,nic nie gnije, czyste nawet ładne czyli kich nie ma nawet czego się ciepnąć żeby temat rozwinąć.
Co by było, gdyby zabrakło pszczół, czyli o znaczeniu owadów zapylających. Przeciętny człowiek myśląc o pszczołach myśli o pszczole miodnej, zapominając zupełnie, lub po prostu nie wiedząc, że w Polsce żyje około 474 gatunków pszczół, a pszczoła miodna jest tylko jednym z nich. Pszczoła miodna to owad udomowiony.
,,Nigdy nie zapomnisz" to z pewnością thriller, który mocno bazuje na emocjach. Opiera się na strachu, wyrzutach sumieniu, kruchym poczuciu bezpieczeństwa. Autorka zaskakuje czytelnika i trzyma go w niepewności do samego końca. Nic tutaj nie jest przewidywalne i proste. To opowieść, którą ciężko odłożyć przed końcem. Polecam
Zresztą nie od dziś wiadomo, że najlepsza nauka jest poprzez zabawę. Prześledziliśmy dokładnie książki na temat pszczół, jakie mieliśmy na półce, przez przypadek w moje dłonie wpadło czasopismo, ulotki (nie kupuję, nie czytam zazwyczaj, wolę książki), wiadomości z internetu, a dokładnie zdjęcia jakie można było
Kłoda. Dawno już nie zamieszczałem żadnego postu w kategorii "moje pszczelarstwo" - i najwyższy czas to zmienić. Dziś praktycznie cały dzień przygotowywałem kłodę - a raczej 2 kłody - na przyjęcie pszczół, które mam nadzieję nastąpi lada dzień lub tydzień. Ale zacznijmy od początku. W zeszłym roku 11 sierpnia w naszym
Według apinauki pszczoła nie słyszy czułych wyznań pszczelarza poza 2-8 kHz bo nie ma uszu. Być może tylko odczuwa nogami drgania podłoża. Dlatego do boju zaprasza siostry nie dźwiękiem, a smrodkiem feromonu. Warroza przy 15 kHz traci nie wiadomo dlaczego apetyt nie wiadomo na co (hemolimfę, czy ciało tłuszczowe).
Dlatego dobrze jest czasami kupić miód, ale najlepiej polski, z małej pasieki. Absolutnie nigdy nigdy przenigdy nie kupować takich które są „mieszkanką miodów z Unii Europejskiej i spoza Unii Europejskiej”. Tak ogólnie myślę że jakiej dziedziny życia nie weźmiemy pod lupę to masowa produkcja niszczy i powoduje problemy.
Na Uniwersytecie Przyrodniczym rozpoczęła się międzynarodowa konferencja pod hasłem „Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo”. – Chcemy przekazać pszczelarzom najnowszą wiedzę naukową, którą mogą wykorzystać w swojej codziennej pracy z tymi owadami – mówi profesor Aneta Strachecka z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie.
i8KDxp3. Co podarować na urodziny komuś, o kim tak naprawdę niewiele się wie? Oczywiście: filcową zakładkę do książek :) Zakładam, że prawie każdy lubi czytać książki, a jeśli jest inaczej - proszę, nie wyprowadzajcie mnie z błędu. W razie czego zawsze można się dyskretnie upewnić... Dlaczego sówka? Trochę dlatego, że od dzieciństwa kojarzy mi się z książkami: "Na południe od Rogowa Mieszka w leśnej dziupli sowa, Która co dzień, aż do rana, Tkwi nad książką zaczytana"* A jeszcze bardziej dlatego, że filcowe sówki uważam po prostu za tak urocze, że kiedyś musiałam zrobić choć jedną. A że akurat przyszły tkaniny na kolejną lalę i strasznie chciałam je "wypróbować" - filcowe ostały się jedynie oczy, łapki i dziobek:) Do tego zwisająca tasiemka z koralikami i akrylowy kwiatuszek dla ozdoby oraz ładne opakowanie i... Voilà! Mam nadzieję, że i Wam przypadła do gustu:) Przyznam, że trudno mi było wypuścić ją z gniazda, więc pewnie niedługo sprawię sobie podobną:) Chciałabym podziękować Panu Brzechwie za wiersze dla dzieci, a Panu Znanieckiemu za "Socjologię wychowania", która 7 latach stania na półce wzięła udział w sesji zdjęciowej i tym samym na coś się wreszcie przydała:D * fragm. wiersza J. Brzechwy "Sowa"
Skąd pszczoły wiedzą, która z nich jest królową? – pytam Roberta Rybusiewicza, wiceprezesa Mazowieckiego Związku Pszczelarzy. Jest połowa kwietnia, odwiedzam pasiekę hodowlaną pod Pruszkowem. Od kilku dni w Warszawie świeci słońce, pszczoły zaczynają opuszczać ule.– Po pierwsze, nie żadna „królowa", tylko matka pszczela. Anglicy mówią „królowa", ale prawidłowa nazwa jest polska, bo to nie matka rządzi innymi pszczołami, tylko robotnice rządzą matką. A skąd wiedzą? Feromony mówią im wszystko. Mówią, czy matka jest w ulu, gdzie jest i co mają robić. Człowiek, jak czegoś nie widzi, to myśli, że tego czegoś nie ma. Ale w rodzinie pszczelej żyje czasem nawet 80 tysięcy pszczół, większość z nich nigdy w życiu nie zobaczy matki. Ale każda będzie pracowała po to, by w ulu było jedzenie i by matka mogła składać jajeczka. Gdy przyjdzie jej kolej, robotnica będzie składać miód, nektar, propolis, pszczoły latające będą szukać pożytku, czyli pożywienia, strażniczki będą pilnować ula, świta przyboczna będzie karmić matkę mleczkiem, bo wie, że jeśli matka nie dostanie białka, to nie złoży jajeczek. A trutnie będą się lenić i obżerać. W pasiece pana Ryszarda produkowane są matki. Istnieje ponad czterdzieści sposobów podawania matki do ula przez pszczelarza. Pszczoły mogą taką hodowlaną matkę zaakceptować albo nie. Jeśli nie będą jej chciały, to potraktują jak intruza, pokąsają i wyrzucą z ula. Jeśli ją zaakceptują, będzie jak swoja. W naturalnym procesie matka powstaje z larwy wybranej przez robotnice, karmionej inaczej niż inne larwy – samym mleczkiem. Rośnie większa niż inne, rozwija się w specjalnej komórce zwanej matecznikiem. Wreszcie, gdy przychodzi czas, wylatuje na trutowisko, gdzie zostaje zapłodniona – raz w życiu. Potem nigdy już nie wychodzi z ula, tylko składa jajka. Dobra matka potrafi złożyć 200 tysięcy jajeczek. – Skąd matka wie, że jest matką, skąd pszczoły wiedzą, którą larwę wybrać, skąd robotnica wie, że ma pracować, skąd pszczoła latająca wie, że ma wylecieć z ula i szukać pożytku? – pytam. – Dlaczego, dlaczego? To jest dobre pytanie – mówi pan Ryszard. – A pan skąd wie, że jest mężczyzną, a nie kobietą? * Do niedawna myślałem, że pszczoły to owady. Teraz nie jestem taki pewny. Już w XIX wieku niemiecki pszczelarz i mistrz stolarski Johannes Mehring uważał, że pszczela rodzina jest jak jeden organizm, który można przyrównać do kręgowców. Pszczoły robotnice stanowią ciało – organy wewnętrzne i układ pokarmowy, matka pełni rolę żeńskich, a trutnie męskich narządów płciowych. W 1911 roku amerykański biolog William Morton Wheeler ukuł określenie „superorganizm", które miało pisywać formy życia charakterystyczne dla owadów społecznościowych, takich jak np. mrówki czy właśnie pszczoły. Ale ostatnio przebił ich wszystkich niemiecki badacz pszczół Jurgen Tautz. W swojej książce „Fenomen pszczół miodnych" wydanej w Polsce w 2008 roku porównuje on rodzinę pszczelą do... ssaka. Nie do wiary? Tautz wylicza wspólne cechy ssaków i rodziny pszczelej: zarówno my, jak i one karmimy potomstwo mleczkiem, chronimy potomstwo przed zmiennymi czynnikami świata zewnętrznego, utrzymujemy stałą temperaturę ciała (ssaki – 36 stopni, pszczoły – zaledwie o jeden stopień niżej), ssaki mają największy mózg wśród kręgowców, najlepiej się uczą, pszczoły dominują swoją inteligencją i zdolnością przyswajania informacji nad innymi bezkręgowcami, a nawet nad niektórymi kręgowcami, zarówno ssaki, jak i pszczoły mają niski poziom rozrodczości, pszczela rodzina złożona z tysięcy osobników wychowuje w ciągu roku zaledwie kilka matek. Z pewnością pszczoły zasłużyły na tytuł honorowego członka gromady ssaków, konkluduje Tautz. * Piotr Miarka, pszczelarz z Rembertowa pod Warszawą: Pszczoły życie mi uratowały. Latami miałem problemy z wrzodami, chodziłem do lekarzy i nic. Wreszcie zacząłem stosować produkty pszczele. Dzięki propolisowi (kitowi pszczelemu) i miodowi żyję, inaczej leżałbym już dawno w ziemi. A jak się wyleczyłem, to wziąłem się za pszczelarstwo, mam już ponad 100 uli. Niektórzy patrzą na pszczoły i nic nie widzą, a ja widzę. One mówią językiem, który nie wszyscy rozumieją, bo to trudny język, ale ja go znam. Potrafię czytać zachowanie pszczół, wiem, co robią w ulu. Weźmy taniec – to jest coś, co ludzi fascynuje. Pszczoła latająca potrafi opowiedzieć swoim siostrom, w jakiej odległości od ula znajduje się drzewo z nektarem, w którym kierunku trzeba lecieć. Siada między nimi i tańczy, rusza odwłokiem w określony sposób, a reszta dotyka ją czułkami i wie wszystko, co trzeba. Potem taka poinformowana pszczoła trafia do pożytku oddalonego od ula o kilometr z dokładnością do jednego metra. I cała jedna rodzina lata na to drzewo czy krzak aż do wyczerpania zapasu. To jest jeden organizm – absolutna perfekcja. W pojedynkę nic pszczoła nie znaczy, ale jako organizm jest najwspanialszym cudem natury. Jeśli chcesz być dobrym pszczelarzem, to nie możesz lekceważyć pszczół, musisz je kochać. Jak przychodzę do ula, to muszę poczuć, w jakim są nastroju. Jeśli na przykład jest zła pogoda albo brak pożytku w okolicy, to każdy wie, że pszczoły są agresywne, nie ma im co przeszkadzać. One mają swoje temperamenty, charaktery. To nieprawda, że pszczoła zna swojego pszczelarza i go nie użądli. To jakieś bzdury wymyślone przez ludzi, którzy nigdy ula nie widzieli. Robotnica żyje średnio 35 dni i większość z nich nigdy w życiu nie spotyka pszczelarza, bo albo lata na pożytek, albo pracuje w ulu, a pszczelarz przychodzi raz w tygodniu. Przychodzę, patrzę, widzę, jak one pracują, i wraca mi chęć do życia. Chmara pszczół – nie ma nic, co tak oko cieszy. Chcę im pomóc w pracy, bo wiem, jak potrafią się odwdzięczyć – w postaci miodu. * Polacy spożywają 30 dekagramów miodu rocznie, dla porównania Niemcy 7 kilogramów. U nas miód jest traktowany albo jako luksus, albo jako lekarstwo – nie mamy przyzwyczajeń żywieniowych co do miodu, a szkoda, bo miód w roli lekarstwa jest spóźniony. Najlepszy jest w formie profilaktyki. Właściwie nie wiadomo, dlaczego tak mało miodu jemy. Polskie tradycje pszczelarskie sięgają kilkuset lat wstecz. Jarosław Marek Rymkiewicz w swojej książce o Samuelu Zborowskim pisze o „prawie bartnym" ustanowionym w 1559 roku przez Krzysztofa Niszczyckiego, starostę ciechanowskiego i przasnyskiego. To prawo, jak pisze Rymkiewicz, miało obowiązywać jakieś 200 lat, znany jest jego przedruk z 1730 roku. Autora „Samuela Zborowskiego" nie bardzo interesują pszczoły, tyle o ile. Bardziej patrzy na prawo bartne jako zapis praw i obowiązków pszczelarzy wobec „Rzeczy Pospolitej bartnej", wspólnoty, w której obok świata jednostek – poszczególnych bartników zbierających miód w mozole i samotności – istniała wspólnota z systemem kar za przewinienia wobec społeczności. Na przykład za „wydzieranie pszczół" (Rymkiewicz się domyśla, że chodzi o wyjmowanie rojów z cudzych barci lub ich niszczenie) groziła kara śmierci przez powieszenie, której wykonywanie – w związku z niedoborem katów w okolicach Ciechanowa i Przasnysza – starosta Niszczycki zlecał samym bartnikom. Bartnicy wybierali spośród siebie dwóch wykonawców kary śmierci, a jeśliby ci dwaj odmówili, reszta miała prawo wykluczyć ich ze wspólnoty. Jak pisze Rymkiewicz, „interes bartny (czyli interes Rzeczy Pospolitej bartnej) był zorganizowany w ten sposób, że był zarazem interesem indywidualnym, jak i wspólnym". Zupełnie jak w pszczelej rodzinie. * Tadeusz Woszczyński, rocznik 1935, prezes Wojewódzkiego Związku Pszczelarzy w Warszawie: Nazwisko wskazuje, że moja rodzina miała coś wspólnego z pszczołami. Dziadkowie po mieczu mieli pasiekę na 100 uli pod Zaleszczykami na kresach. Dziadek był młynarzem, ojciec kołodziejem, mieszkaliśmy w kotlinie u ujścia lokalnej rzeki do Dniestru. Bardzo miododajne tereny, 20 hektarów ziemi. Ojciec, Julian miał na imię, w 1939 trafił do niewoli niemieckiej, potem Niemcy przekazali jeńców Sowietom, wylądował w obozie, wrócił po kilku miesiącach. Potem poszedł z I armią, był saperem, trafił do Warszawy. Po repatriacji trafiliśmy do Kamieńca Ząbkowickiego między Wrocławiem i Kłodzkiem. Zajęliśmy ładną willę po Niemcach – dwoje dzieci, teściowa, mama, ojciec. 10 hektarów mieliśmy. Gospodarka nie szła jednak, przekazaliśmy dom i ziemię innej rodzinie, ojciec poszedł pracować jako cieśla. Ja pomagałem na wsi, tam mieliśmy ule, ale wtedy nie lubiłem tego zajęcia. Poszedłem do wojska, potem zostałem na zawodowego. I tak dojechałem do emerytury. Pszczelarstwem zająłem się na dobre ze 30 lat temu, jak z wojskiem skończyłem. Bo to jest zajęcie dla starszych ludzi, trzeba cierpliwości i determinacji. Młodym jej nie starcza. Najpierw pod Ciechanowem kupiłem pięć uli i przywiozłem nad Świder, i tak się zaczęło. To miał być odpoczynek, ale pszczelarstwo stało się całym moim życiem. Dokupiłem 20 rodzin, ale okolice Świdra to nie był dobry teren, bez pożytku – „laski, piaski i karaski", jak to się mówi. Ale trafił się taki pan Wędrychowski. Miał sad pod Skierniewicami 50 hektarów: Najął naukowca, a ten mu sad zrobił, a potem powiedział: żeby interes wypalił, to musi pan mieć ze 40 – 50 rodzin pszczelich. Ludzie do tej pory nie rozumieją, że bez pszczół nie ma roślin, nie ma upraw, nic nie ma. W Łazienkach stała pasieka koło pałacyku myśliwskiego. Za późnego Gierka przyszedł nowy dyrektor i kazał ją wyrzucić. – Co, pszczoły?! – mówił. – Po co one? Tylko delegacje pokąsają. Po czterech latach ornitolodzy podnoszą szum, okazało się, że w Łazienkach nie ma ptaków. Pewnie, że nie ma: jak wyrzucił pszczoły, to i ptaki odleciały. Pszczoły przestały zapylać rośliny, rośliny przestały dawać owoce, ptaki nie miały pożywienia, więc odleciały. Kaczki tylko zostały. Następny dyrektor przywrócił pasiekę i do dziś stoi tam 40 uli. I tak samo było z tym Wędrychowskim. Któregoś roku przychodzi do mnie i mówi: pszczoły mi w sadzie nie latają. Waroza je pokonała i tylko sześć rodzin zostało. I ja mu przywiozłem swoje pszczoły. Namówił mnie, to był dobry teren – pożytki były obfite, a w okresie bezpożytkowym siał 6 hektarów poplonów. I za to prawie nic ode mnie nie chciał – ot, słoiczek miodu od jednego ula chciał na prezenty dla urzędników za załatwianie spraw. I tak zawarliśmy umowę. Ponad 20 lat prowadziłem tę pasiekę pod Skierniewicami. A potem przeniosłem do pasieki koło Domu Pomocy Społecznej w Czubinie pod Błoniem te swoje 20 rodzin. Oni mieli 50 i tak kolejne 15 lat prowadziłem tę pasiekę. W zeszłym roku przekazałem ją Piotrowi Miarce. On ma kwalifikacje, zdobył tytuł mistrza, kocha pszczoły i chce im służyć. * Kiedyś oglądałem „Pszczółkę Maję" i myślałem, że to bajka. Ale to nieprawda, w „Pszczółce Mai" wszystko się zgadza, jest jak w prawdziwym ulu. Tadeusz Woszczyński: – Robotnice dzielą się na ulowe i latające. Ulowe wychowują potomstwo, latające dostarczają nektar, mleczko, propolis, wodę. Pszczoła ulowa przez pierwsze dni czyści komórki; ul to jest najczystsze miejsce we wszechświecie, matka nie złoży jajka w brudnej komórce, każdy brud, każdy chory albo martwy osobnik usuwany jest z ula w ciągu kilku minut. To propolis pełni rolę najlepszej ochrony przed chorobami. Propolis, kit pszczeli, to jest naturalna mieszanka antybiotyków, nim jest pobielany cały ul, komórki, ściany, plastry itd. Matka chodzi spiralnie po plastrze aż go w całości zaczerwi, czyli złoży jajeczka. Potem robotnice zasklepiają komórkę i ogrzewają ją. Są pszczoły, które potrafią nieruchomo leżeć na komórce przez pół godziny, wydzielając ciepło, stanowią taką pierzynę dla larw, bo ich rozwój możliwy jest tylko w temperaturze około 36 stopni. Po trzech dniach życia pszczoła dostaje gruczołów mlecznych i wydziela mleko, którym karmi larwy. Następny etap rozwoju to wydzielanie wosku. Robotnica w tym wieku buduje plaster. Po następnych kilku dniach zanikają gruczoły woskowe i pojawiają się jadowe – pszczoła staje się strażniczką, siada na wylotce i pilnuje ula. Mniej więcej w połowie życia, po jakichś 15 dniach, robotnica staje się pszczołą latającą. Pierwszy raz w życiu oddaje kał (na zewnątrz ula oczywiście, w ulu żadna pszczoła nie paskudzi) i lata. Wśród latających też panuje specjalizacja: jedne latają po nektar, inne po wodę – przenoszą pożywienie dla larw, które non stop jedzą (co 30 sekund pszczoła karmi larwę wodą albo nektarem). A te, co przynoszą wodę, trzymają ją w wolach jak cysterny, potem taka pszczoła robotnica przychodzi do cysterny, doczepia się i pije. A pszczoły ulowe odbierają nektar od robotnic i rozkładają go w komórkach. One są wierne pożytkowi. Nie zostawią drzewa, dopóki całego nie obrobią. I potem mamy jednorodne miody: rzepak, sady owocowe, akacja, malina, lipa, gryka, wrzosy późną jesienią, nawłoć na jesień. Nawłoć to teraz najbardziej popularny miód, ludzie go uwielbiają. – Pytam, czy żadna pszczoła się nie buntuje. Czy wszystkie wykonują swoje funkcje bez wahania, bez wątpliwości? Czy w tej pszczelej rodzinie nie ma wyrodnych dzieci, kuzynów, matek? – Jaki bunt!? Żadna z pszczół nie ma wyboru, żyje tak, a nie inaczej, bo biologia ją determinuje. * A ta historia o Guciu też prawdziwa? – pytam Tadeusza Woszczyńskiego. – Truteń jest tak leniwy, że nawet nie potrafi się najeść, chodzi po tym plastrze bez sensu i nie wie, co ma robić. Jakby go robotnica nie nakarmiła, to by umarł z głodu. Tuż przed zimą robotnice przestają je karmić i trutnie słabną, pszczoły wyrzucają je z ula, bo w zimę każda trutniowa gęba do wykarmienia to mniej miodu dla robotnic. Ale wyrzucają tylko z takich uli, w których stosunki rodzinne są stabilne: matka czerwi, robotnice pracują, powstają larwy itd. Gdy są jakieś problemy, matka nie czerwi albo w ogóle jej nie ma, to pszczoły nie wyrzucają trutni – czekają, bo może się jeszcze do czegoś przydadzą. Jakby zabezpieczały się na wszelki wypadek. I jeszcze jedno jest ciekawe: trutnie poprawiają jakość pracy robotnic, pszczoły lepiej pracują, jak trutnie są dookoła, a jak ich nie ma, to są mniej zdyscyplinowane. Chyba tęsknią za chłopem. Na 50 tysięcy pszczół musi być minimum tysiąc trutni w ulu, żeby była harmonia. * Doktor hab. Grażyna Topolska – kierownik Pracowni Chorób Owadów Użytkowych Wydziału Medycyny Weterynaryjnej SGGW w Warszawie: – Nie ma w tej chwili jednej pewnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego pszczoły giną. Zimą straty rzędu 10 procent rodzin są normalne. Co jakiś czas pszczoły giną na większą skalę, ale zwykle te fale ustają, natomiast obecna faza upadku rodzin pszczelich rozpoczęta w 2006 roku trwa z różnym nasileniem na różnych obszarach do dziś. W latach 40. ubiegłego wieku w Stanach Zjednoczonych było 6 mln rodzin pszczelich, pozostało jedynie 2,3 mln. Corocznie ginie tam ponad 30 procent rodzin. W Chinach na niektórych obszarach wyginęły praktycznie wszystkie pszczoły miodne. Parę lat temu świat obiegły zdjęcia Chińczyków zapylających kwiaty pędzelkami. Bo oczywiście brak miodu to najmniej dotkliwy skutek braku pszczół. Korzyści, jakie otrzymujemy z pracy pszczół są niemal stukrotnie wyższe, niż korzyści z produktów pszczelich, które spożywamy. Główną z tych korzyści jest zapylanie, dzięki któremu rozmnażają się rośliny, powstaje żywność dla ludzi i pasze dla zwierząt. 80 procent roślin uprawnych i dziko-rosnących kwiatów jest zapylane przez pszczoły. Obecnie uważa się, że przyczyna ginięcia rodzin pszczelich jest złożona. Najprawdopodobniej dochodzi do kumulacji działania wielu czynników, wśród nich: chorób, niedoborów pokarmowych, substancji toksycznych występujących w środowisku, w tym także w pokarmie pszczół. Nie wyklucza się istotnego wpływu pestycydów stosowanych do ochrony roślin. Jednak BBC podała ostatnio, że Jeff Pettis, czołowy amerykański naukowiec, który jako pierwszy wiązał upadki pszczół ze stosowaniem środków ochrony roślin z grupy neonikotynoidów, ostatnio ujawnił, że jego wyniki otrzymane w laboratorium, nie znalazły potwierdzenia w próbach terenowych. Wyniki włoskich badań wydają się wskazywać na coś wręcz przeciwnego. W Polsce także notujemy upadki rodzin, zwłaszcza zima 2009/2010 była ciężka, ogólnie wyginęło 18, a w niektórych rejonach nawet do 22 procent populacji. Sytuacja w pasiekach uległa pogorszeniu, gdy dotarły do nas choroby z Azji. Import pszczół sprzyja szerzeniu sie chorób. Na szczęście plany sprowadzania do Polski pakietów pszczelich (małe rodzinki pszczele) z Nepalu nie zostały zrealizowane, a przy imporcie matek pszczelich z zagranicy stosowane są ścisłe kontrole. Ale pozostał problem nielegalnego importu matek. Tą drogą pojawił się w Europie nieznany tu wcześniej szkodnik mały chrząszcz ulowy – zauważono go w Portugalii w 2004 r. Wówczas zlikwidowano w okolicy wszystkie rodziny pszczele i do tej pory brak jest informacji o nowym ognisku inwazji. Ale zagrożenie wynikające z nielegalnego importu matek ciągle istnieje. Na szczęście wygląda na to, że problem ostrych zatruć pszczół pestycydami się zmniejszył. Na rynku dostępne są pestycydy, które są stosunkowo bezpieczne dla pszczół, oczywiście o ile są odpowiednio stosowane. Jeszcze parę lat temu na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie można było kupić wszystko, również silnie toksyczne dla pszczół środki ochrony roślin ze wschodu. I były kupowane, ponieważ były tańsze niż te lepszej jakości. * Piotr Miarka: – Jak rolnik ma wybór: kupić tanio czy drogo środki ochrony roślin, to wiadomo, że kupi tanio. A pszczoły cierpią. Tadeusz Woszczyński: – Widzi pan mój oheblowany palec, znam takich, co mają palce poobcinane. Bo każdy pszczelarz to majsterkowicz. Sami sobie ule robimy, sami reperujemy. Tego zawodu nie da się wykonywać bez serca. Etyka pszczelarzy? Ciągle istnieje przekonanie, że pszczelarze to są uczciwi ludzie, jeszcze nie tak dawno pszczelarze byli zwolnieni z przysięgi w sądzie. – A chrzczenie miodu cukrem? – pytam. – To nie ma sensu. Pszczelarze w Polsce najczęściej sami sprzedają swój miód. Każdy słoik jest podpisany, każdy swoim nazwiskiem gwarantuje jakość miodu. W sklepach są częste kontrole. Oczywiście są handlarze – nie pszczelarze, tylko handlarze – którzy oszukują. Na przykład kilka lat temu w sklepach pojawiał się miód z Chin bardzo mocno faszerowany antybiotykami. Facet sprowadził kilkaset ton i wykryto to, zresztą prawdopodobnie pszczelarze donieśli. I wie pan co, ten handlarz, jak odkryto jego przekręt, to się zastrzelił, tyle pieniędzy stracił, że tego nie przeżył. Piotr Miarka: – Pszczoły miodu nie sfałszują, tylko pszczelarz może to zrobić. Dobry pszczelarz gwarantuje swoim honorem, że sprzedaje dobry miód. To ciągle nie jest jeszcze zdegenerowany zawód. I jak ktoś ma pasję, to i zarobi. Tylko trzeba pszczoły wozić na obce pasieki. Ze stacjonarnej gospodarki wyżyć się nie da. Tadeusz Woszczyński: – Zdarzają się kradzieże uli – obszczymurki kradną miód na bimber, blachę z uli na złom, całe pasieki giną. I zdarza się, że pszczelarze też kradną. Nasilenie takich kradzieży przypada na czas, gdy pszczoły w danym regionie giną. Na przykład na Podkarpaciu zwykle po zimie dużo rodzin spada i wtedy nieuczciwi pszczelarze stamtąd wysyłają ludzi w Polskę na kradzież uli. Kradną na Mazowszu czy na Mazurach, ule palą, rodziny przesiedlają. Takie rzeczy też się zdarzają, niestety. * – Nie nudzi to pani? – pytam dr Grażynę Topolską. – Czy mnie nudzi? Ja codziennie jestem przez pszczoły zaskakiwana. Najwspanialsze jest to, że ciągle nie umiemy do końca przewidzieć ich reakcji. I to, że kiedy pracujesz z pszczołami, to nie da się myśleć o niczym innym. Świat poza pszczołami przestaje istnieć. Widzę poszczególne osobniki, widzę społeczność, patrzę na pszczoły pracujące na plastrze, oceniam ich aktywność, diagnozuję pojawiające sie problemy. Widzę dwupoziomowy świat, w którym jeden organizm, jakim jest rodzina pszczela, złożony jest wielu indywidualnych osobników – pojedynczych pszczół. Nie wolno nam dopuścić, aby ten świat wyginął. Einstein powiedział, że jeśli wyginą pszczoły, człowiekowi zostaną cztery lata istnienia. Nie warto sprawdzać, czy miał rację. Dariusz Rosiak, reporter zagraniczny „Plusa Minusa". Był korespondentem polskich mediów w Londynie. W radiowej Trójce prowadzi program „Raport o stanie świata". Wydał zbiór reportaży „Żar. Oddech Afryki".
Bądź na bieżącoJeśli chcesz być na bieżąco zapisz się do naszego newslettera. Wpisz swój adres e-mail: Administratorem Danych Osobowych zebranych w związku z funkcjonowaniem Serwisu Internetowego jest w rozumieniu Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 – Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wilanów Warszawy, która czuwa nad bezpieczeństwem Danych Osobowych Użytkowników. Użytkownicy Serwisu Internetowego mają prawo do wglądu i poprawiania swoich danych osobowych. Jeżeli Użytkownik żąda zmiany swoich Danych Osobowych, zakresu ich przetwarzania, wykreślenia, bądź udostępnienia informacji związanych z ich przetwarzaniem przez Usługodawcę, może to uczynić za pomocą e-maila zawierającego w swej treści żądanie, które przesyła na adres: wilanow@ Godziny otwarciaul. Kolegiacka 3 pon.: 12:00-20:00 9:00-20:00 sob.: nieczynne ul. Przyczółkowa 27a pon., wt., czw.: 11:00-19:00 śr., pt.: 9:00-16:00 ul. Radosna 11 pon., wt., czw.: 11:00-19:00 śr., pt.: 9:00-16:00 al. Rzeczypospolitej 14 pon., wt., czw.: 11:00-19:00 śr., pt.: 9:00-16:00
Dziś wyniosłem drugi ul warszawski zwykły, pracowałem nad nim tydzień bo wymagał gruntownego remontu... Ale myślę że kilka lat jeszcze mi posłuży :). Odkupiłem go od dziadka mojego kolegi, ponieważ mu został i go nie używał przez wiele lat, sądząc po stanie w jakim był. Żałuję że nie miałem wtedy dobrego aparatu w komórce, bo porobiłbym zdjęcia w jakim był stanie. Ale narzekać nie było co, bo na chwilę obecną jest lepszy niż ten pierwszy który dostałem od kuzyna. Poniżej przedstawiam zdjęcia moich uli. Jeśli ktoś będzie miał uwagi, jakieś rady to chętnie je przeczytam i wezmę pod uwagę :). UL NR. 1 UL NR. 2 Na chwilę obecną moja "pasieka" wygląda tak. Tego lata kupiłem deski na nowe ule typu wielkopolskie, takie jak ma Pan Tomek Miodek. Jestem ciekaw czy zdadzą egzamin, jeśli tak to będę robił tylko takie ule, gdyż wychodzą sporo taniej niż warszawiaki. Ten ul który odkupiłem, będzie mi służył jako pomocniczy do 1, ponieważ jak wiadomo z pszczołami nigdy nic nie wiadomo. Coś czuję że czeka mnie pracowita zima... Chyba.
Rozdział I, w którym poznajemy się z Kubusiem Puchatkiem i z pszczołami, i tu zaczyna się opowiadanie - pierwszy rozdział książki Kubuś Puchatek autorstwa Milne'a. Poniżej prezentujemy cały rozdział w przekładzie Ireny Tuwim: Przedstawiam wam Misia Puchatka, który właśnie w tej chwili schodzi po schodach. Tuk-tuk, tuk-tuk, zsuwa się Puchatek na grzbiecie, do góry nogami, w tyle za Krzysiem, który go ciągnie za przednią łapkę. Odkąd Puchatek siebie pamięta, jest to jedyny sposób schodzenia ze schodów, choć Miś czuje czasami, że mógłby to robić zupełnie inaczej, gdyby udało mu się przestać tuktać choćby na jedną chwilę i dobrze się nad tym zastanowić. A potem znów mu się zdaje, że chyba nie ma na to innego sposobu. Tak czy siak, Miś zjechał już na dół i gotów jest zapoznać się z wami. Proszę bardzo: oto jest Kubuś Puchatek. Kubuś Puchatek lubi od czasu do czasu najrozmaitsze zabawy, a czasem znów lubi siąść spokojnie przed kominkiem i posłuchać jakiejś ciekawej historyjki. Tego wieczoru... - A jakiej historyjki? - spytał Krzyś. - Czy mógłbyś opowiedzieć Kubusiowi którąś z nich? - Myślę, że tak - odrzekłem. - A jak ci się zdaje, jakie historyjki Kubuś lubi najbardziej? - O sobie samym. Bo to już jest taki Miś. - Aha, rozumiem. - Więc opowiesz mu? - Spróbuję. - No i spróbowałem. Pewnego razu, bardzo dawno temu, mniej więcej w zeszły piątek, mieszkał sobie Kubuś Puchatek zupełnie sam w lesie, pod nazwiskiem pana Woreczko. - A co to znaczy pod nazwiskiem? - zapytał Krzyś. - To znaczy, że na drzwiach na tabliczce miał wypisane złotymi literami nazwisko, a mieszkał pod nim. - Kubuś Puchatek nie wiedział dobrze, jak to jest - powiedział Krzyś. - Ale teraz już wiem - odezwał się mrukliwy głos. - Więc słuchaj dalej - powiedziałem. - otóż pewnego dnia Puchatek wyszedł na spacer, aż zaszedł na polankę w środku lasu, a pośrodku tej polanki rósł wielki dąb i z samego jego wierzchołka dochodziło głośne bzykanie. Kubuś Puchatek usiadł sobie pod tym dębem, podparł głowę na łapkach i zaczął rozmyślać. Z początku powiedział do siebie samego: - To bzykanie coś oznacza. Takie bzyczące bzykanie nie bzyka bez powodu. Jeżeli słyszę bzykanie, to znaczy, że ktoś bzyka, a jedyny powód bzykania, jaki ja znam, to ten, że się jest pszczołą. Potem znów pomyślał dłuższą chwilę i powiedział: - A jedyny powód, żeby być pszczołą, to ten, żeby robić miód. Po czym wstał i powiedział: - A jedyny powód robienia miodu to ten, żebym ja go jadł. - I zaczął włazić na drzewo. Właził, właził coraz wyżej, coraz wyżej, coraz wyżej, a gdy wreszcie wlazł na górę, prawie do połowy drzewa, taką sobie pioseneczkę-mruczaneczkę Miś zaśpiewał: Dziwny jest niedźwiedzi ród, Że tak bardzo lubi miód, Bzyk-bzyk-bzyk, ram-pam-pam Co to znaczy? Nie wiem sam. Potem wlazł jeszcze wyżej... i jeszcze wyżej... i jeszcze trochę wyżej. Gdy tak właził, ułożył sobie inną piosenkę: Gdyby Pszczołami były Niedźwiadki, Nisko na ziemi miałyby chatki, A że tak nie jest, oto przyczyna, Że się musimy na drzewa wspinać. Był coraz bardziej zmęczony, więc zaśpiewał Żałosną Piosenkę. Już, już dobrał się prawie do miodu, gdy naraz... Trach! - Ratunku! - zawołał Puchatek zlatując na gałąź o pół łokcia niżej. - Gdybym zamiast tego... - powiedział i nie skończył, bo zleciał na następną gałąź o dwa łokcie niżej. - Domyślacie się chyba, co miałem zamiar zrobić - wyjaśnił Puchatek fikając koziołka i zlatując na łeb, na szyję na inną gałąź o trzy łokcie niżej. - Oczywiście, że to było z mojej strony raczej... - przyznał spadając na następne sześć gałęzi. - A wszystko to, moim zdaniem, przez to - powiedział opuszczając ostatnią gałąź i fikając przy tym trzy koziołki - wszystko to przez to, że zanadto lubię miodek. Ratunku! - zawołał padając z wdziękiem w krzaki jałowca. Wylazł z zarośli, wyjął z nosa kolące igły i znów zaczął rozmyślać i pierwszą osobą, o jakiej pomyślał, był Krzyś. - O mnie? - zapytał Krzyś drżącym ze wzruszenia głosem. - Tak, o tobie. Krzyś nic nie mówił, tylko oczy jego stawały się coraz większe i większe, a policzki coraz czerwieńsze. Otóż Kubuś Puchatek poszedł do swego przyjaciela Krzysia, który mieszkał za zielonymi drzewami na drugim krańcu Lasu. - Dzień dobry, Krzysiu! - powiedział Puchatek. - Dzień dobry, Kubusiu Puchatku! - powiedziałeś. - Chciałbym wiedzieć, czy masz pod ręką coś w rodzaju balonika. - Balonika? - Tak. Idąc do ciebie tak sobie mówiłem: "Ciekaw jestem, czy też Krzyś ma pod ręką coś w rodzaju balonika?". Właśnie tak sobie mówiłem myśląc o balonikach. - A na co ci balonik? - spytałeś. Kubuś Puchatek rozejrzał się dokoła, czy nikt nie słucha, położył łapkę na pyszczku i powiedział ledwo dosłyszalnym szeptem: - Miód! - Ale co ma balonik do miodu? - Ma - odparł Puchatek. Otóż właśnie tak się zdarzyło, że poprzedniego dnia byłeś na zabawie u twojego przyjaciela, Prosiaczka, i na tej zabawie dostaliście wszyscy baloniki, i tyś dostał duży, zielony balonik, a jeden z krewnych-i-znajomych Królika dostał duży, niebieski balonik i zapomniał zabrać go z sobą do domu, ponieważ był doprawdy za młody, żeby chodzić na zabawy; a ty przyniosłeś ze sobą do domu i zielony, i niebieski balonik. - A który wolisz? - zapytałeś Puchatka. - Widzisz, to jest tak - odpowiedział Puchatek. - Kiedy się idzie po miód z balonikiem, to trzeba się starać, żeby pszczoły nie wiedziały, po co się idzie. Więc jeśli ma się z sobą zielony balonik, pszczoły mogą pomyśleć, że jest się częścią drzewa, i wcale nie zauważyć tego, kto idzie, a jeżeli ma się niebieski balonik, mogą pomyśleć, że jest się tylko kawałkiem nieba, i też nie spostrzec tego, kto idzie. A teraz chodzi o to, jaki balonik wybrać? - A powiedz, czy pszczoły nie mogą cię zauważyć pod balonikiem? - spytałeś. - Mogą albo nie mogą - odparł Kubuś Puchatek. - Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo. - Pomyślał przez chwilę i powiedział: - Postaram się wyglądać jak mała ciemna chmurka. To je powinno zmylić. - Wobec tego lepiej, żebyś miał niebieski balonik - powiedziałeś, i tak się też stało. Więc poszliście obydwaj z niebieski balonikiem, a ty wziąłeś z sobą fuzję, tak tylko na wszelki wypadek, jak to zwykle robisz, a Kubuś Puchatek poszedł w jedno bardzo błotniste miejsce, które znał, zaczął się w nim okropnie tarzać i tarzać, aż zrobił się całkiem czarny; i potem, kiedy balonik został porządnie nadęty i stał się bardzo, bardzo duży, Puchatek wziął w obydwie łapki sznurek, uwiesił się na nim i z wdziękiem uleciał w powietrze. I bardzo szybko znalazł się na wysokości drzewa, całkiem bliziutko nieba. - Hura! - krzyknąłeś. - Prawda, że to cudowne? - zawołał Kubuś Puchatek do ciebie z góry. - Jak ja wyglądam z dołu?! A ty mu odpowiedziałeś: - Wyglądasz jak niedźwiedź uczepiony balonika. - A nie - zapytał Puchatek zatroskany - a nie jak mała czarna chmurka na niebieskim niebie? - Nie bardzo. - Ale może tam, w górze, to wygląda troszkę inaczej. Już ci raz mówiłem, że z pszczołami nigdy nic nie wiadomo. Nie było wiatru, który by poniósł go w stronę drzewa, tak że Miś wisiał nieruchomo w powietrzu. Mógł widzieć miód, mógł wąchać miód, ale nie mógł dotknąć miodu. Po krótkiej chwili zawołał w dół do ciebie: - Krzysiu! - Co? - Zdaje mi się, że pszczoły coś zwąchały. - A co takiego? - Nie wiem, ale mam wrażenie, że one się czegoś domyślają. - Może myślą, że chcesz się dobrać do ich miodu? - Może. Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo. Znowu na chwilę zapadło milczenie, po czym Kubuś Puchatek zawołał na ciebie z góry: - Krzysiu! - Co? - Czy masz w domu parasol? - Mam, a bo co? - Chciałbym, żebyś go przyniósł i przechadzał się z nim tam i z powrotem, i mówił: "Aj-aj-aj, zanosi się na deszcz"... Myślę, że to będzie świetny sposób na pszczoły. A ty pomyślałeś w duchu: "Głupi, poczciwy Misiu" - ale nie powiedziałeś tego głośno, bo lubisz go za bardzo, tylko poszedłeś do domu po parasol. - Ach, jesteś nareszcie! - zawołał z góry Kubuś Puchatek, kiedy tylko wróciłeś pod drzewo. - Byłem już o ciebie niespokojny. Jestem zupełnie pewien, że pszczoły stanowczo coś podejrzewają. - Czy mam otworzyć parasol? - zapytałeś. - Tak, tylko poczekaj chwilkę. Musimy być rozsądni. Najważniejsza pszczoła, jaką mamy zmylić, to Królowa. Czy potrafisz odróżnić z dołu Królową Pszczół od innych? - Nie. - Szkoda. Ale trudno. Musimy sobie radzić inaczej. Teraz, kiedy ty będziesz przechadzał się tam i z powrotem pod parasolem i mówił: "Aj-aj-aj, zanosi się na deszcz", ja znów zaśpiewam Piosenkę Chmurek, taką jaką tylko Chmurka może zaśpiewać. A ty sobie spaceruj! No i wtedy, kiedyś ty przechadzał się tam i z powrotem i myślał, czy będzie deszcz, czy nie będzie, Kubuś Puchatek zaśpiewał taką piosenkę: Jak to miło Chmurką być Niebem płynąć jak po wodzie. Mała Chmurka na dzień dobry Taką piosnkę śpiewa co dzień: -Jak to miło Chmurką być, Niebem płynąć jak po wodzie I od rana na dzień dobry Taką piosnkę śpiewać co dzień: -Jak to miło Chmurką być... Pszczoły bzykały podejrzliwie, jak to one mają w zwyczaju. Kilka z nich naprawdę wyfrunęło z gniazda i zaczęło unosić się dokoła Chmurki, gdy Chmurka właśnie śpiewała drugą zwrotkę swojej piosenki. I nawet jedna z pszczół usiadła na chwilę na nosie Chmurki, ale zaraz odfrunęła. - Krzysiu, aj, Krzysiu! - wrzasnęła Chmurka. - Co? - Myślę i myślę, i teraz już wiem na pewno, że to jest bardzo zły gatunek pszczół. - Tak ci się zdaje? - Zupełnie zły gatunek. I myślę, że one chyba robią kiepski miód. I zdaje się, że ja chyba zejdę na dół. A co ty o tym myślisz? - Ale jak?! - zawołałeś. Kubuś Puchatek nie pomyślał o tym. Gdyby wypuścił sznurek z łapki, zleciałby na ziemię i to mu się nie bardzo uśmiechało. Myślał więc dość długo, wreszcie powiedział: - Krzysiu, musisz strzelić w balonik. Czy masz z sobą fuzję? - Ma się rozumieć - powiedziałeś. - Ale jeśli to zrobię, balonik będzie na nic - powiedziałeś. - Tak, ale gdybyś tego nie zrobił - rzekł Puchatek - ja będę na nic. Wobec tego wycelowałeś bardzo ostrożnie w balonik i wystrzeliłeś. - Ojej! - wrzasnął Puchatek. - Czy nie trafiłem? - zapytałeś, Krzysiu. - Trafić trafiłeś - odpowiedział Puchatek - ale nie w balonik. - Bardzo mi przykro - powiedziałeś i jeszcze raz strzeliłeś, ale tym razem już w balonik, z którego powolutku wyszło powietrze, i Kubuś Puchatek opuścił się na ziemię. Ale miał tak zesztywniałe łapki od ściskania sznurka, że przez cały tydzień trzymał je wyciągnięte w górę. Ile razy mucha siadła mu na nosie, nie mógł odpędzić jej łapką, tylko zdmuchiwał ją, ot tak: "puch, puch, puch!" i zdaje mi się, choć nie jestem tego pewien, że i dlatego jeszcze nazwano Misia Puchatkiem. Czy to już koniec historyjki? - zapytał Krzyś. - Tak, to koniec tej historyjki. Ale są jeszcze inne. - O Puchatku i o mnie? - I o Króliku, i o Prosiaczku, i o was wszystkich. Czy już ich nie pamiętasz? - Pamiętam, tylko kiedy chcę je sobie przypomnieć, to zapominam. - O tym, jak Puchatek i Prosiaczek polowali na Słonia... - No i nie złapali go, prawda? - Nie. - Puchatek nie mógł, bo jest głupiutki. A czy ja go złapałem? - O tym jest właśnie w tej historyjce. Krzyś kiwnął główką. - Przypominam sobie - powiedział Krzyś - tylko Puchatek już dobrze nie pamięta. I Puchatek chciałby, żeby mu ją znowu opowiedzieć, bo on lubi prawdziwe historie, a nie wymyślone. - I ja tak myślę - powiedziałem. Krzyś westchnął głęboko, wziął Misia za łapkę i, ciągnąć go za sobą, poszedł w stronę drzwi. Przy drzwiach odwrócił się i powiedział: - Czy możesz przyjść do mnie, jak będę w kąpieli? - Mogę - odpowiedziałem. - Ale ja go nie skaleczyłem, kiedy strzeliłem z fuzji, prawda? - Nic a nic. Krzyś kiwnął główką i wyszedł, a po chwili usłyszałem: tuk-tuk-tuk-tuk. To Kubuś Puchatek wchodził za Krzysiem na górę po schodach.
z pszczołami nigdy nic nie wiadomo